Rafał Olbiński @ BoSz art. Magia na wyciągnięcie ręki
Tak naprawdę niewielu jest współczesnych artystów, których sztukę zjadam na śniadanie (dosłownie!), do których wracam regularnie i którzy na co dzień sprawiają mi przyjemność tym, że są obok. Po albumy Rafała Olbińskiego sięgam ot tak, bez żadnej konkretnej okazji. To musi być miłość.
Najpierw były przypadkowe spotkania, pojedyncze obrazy migały tu i tam, i za każdym razem było: o, wow, jakie to dobre, czyje to? Potem rozpoznawałam już rękę Olbińskiego – to nie jest trudne, artysta ma charakterystyczny styl, cudowne kolory i ciekawe pomysły. Estetyka zbliżona do mojego absolutnie ukochanego Magritte'a, za to kolorystycznie kojarzy mi się z Dalim. Dalego też uwielbiam, tylko współcześnie nie ma co się tym chwalić – przecież każdy ulega czarowi Salvadora. Ale Rafał Olbiński? Polski surrealista? A któż to? Ano mistrz, w dodatku z tych lekkostrawnych. Jeśli jesteś hipsterem i potrzebujesz się wyróżniać, olej Dalego i zainteresuj się Olbińskim.
Malarz, ilustrator, grafik, projektant, scenograf, plakacista. Przez 30 lat mieszkał w Nowym Jorku, od pewnego czasu można go spotkać w Warszawie. Wygląda świetnie mimo wieku (rocznik '43). Musi być szczęśliwym i spełnionym człowiekiem :). Jego prace ozdobiły niejeden plakat, podobno zdobył ponad 150 nagród. Już myślałam, że zawsze będziemy się mijać w internecie czy Desie, a tu proszę – BoSz wrzucił malarstwo Olbińskiego do swojego cyklu pięknie wydanych minialbumów. Dziewiętnaście dziewięćdziesiąt i miłość jest w zasięgu Waszych rąk i oczu.
Poprzedni urlop w Gdyni spędziłam z Olbińskim w torebce. Tam go kupiłam, tam oglądałam po raz pierwszy w tym udanym zbiorze, tam wreszcie uznałam, że nie ma sensu go z torebki wyjmować, bo kieszonkowe wydanie w twardej oprawie właśnie do tego służy, żeby nam towarzyszyło tu i ówdzie. Jedynym sensownym konkurentem w wyścigu o mój wolny czas był stary dobry przyjaciel Kindle. Czy nie o to chodzi w sztuce, by sprawiała nam przyjemność?*
Olbiński to przede wszystkim relacje damsko-męskie, dużo morskich wstawek i wyborne, pokręcone pomysły, ubrane w niesamowitą paletę barw i przyjemny w odbiorze styl. Poniżej fragmenty kilku świetnych prac:
LG: Wspomnienia z Hamptons, PG: Głupiec i jego pieniądze, LD: Pamiętając sprawy, zanim się wydarzyły, PD: Odwrotność sentymentalnych ambicji. |
Właściwie miałam ochotę wkleić tu jeszcze z 40 innych przykładów, ale wolę zachęcić Was do samodzielnego zgłębiania dorobku tego artysty. Przyjemność z przebywania w towarzystwie obrazów Rafała Olbińskiego jest ogromna. Surrealistyczne wizje zaczynają przemawiać do odbiorcy, jeszcze zanim wystarczająco się skupi.
„Olbiński. Ars picturae” tego samego wydawnictwa to moje całkiem nowe odkrycie (tym razem za 80 zł, ale to wciąż dobra cena za tak pięknie wydaną pozycję). Wydany w 2018 roku nakładem BoSz art album łączy malarstwo Olbińskiego i sonety angielskiego poety Iana Lukinsa, którego bezpośrednią inspiracją jest nasz rodzimy malarz.
Całość jest spójna, kompletna, mocna i zachwycająca w odbiorze. Dzieła się powtarzają, ale jest ich więcej, więc oczywiście każdy fan Olbińskiego musi dokupić „Ars picturae”, bo inaczej jego wewnętrzny świat będzie niekompletny.
W odpowiedzi na pytanie: który album lepszy? – większy lepszy, wiadomo. Ale jeśli mnie zapytacie, który kupić, bez wahania odpowiem, że oba, bo zawsze lepiej mieć więcej Olbińskiego niż mniej Olbińskiego, proste.
A jeśli pokochacie go tak jak ja, na szczęście jest opcja zakupu obrazów w formie oryginalnych, podpisanych i oprawionych pieczęcią inkografik, w dodatku w całkiem przystępnej cenie. Ja nie kupiłam jeszcze żadnej wyłącznie dlatego, że... nie mogę się zdecydować, która praca podoba mi się najbardziej.
*Nie o to, nie o to, chodzi o różne. Ma nas pobudzać w dowolny sposób: zachwycać, smucić, rozśmieszać, a nawet złościć i rozdrażniać. Niekoniecznie naraz, choć bywa i tak.
Komentarze
Prześlij komentarz